„Choroba” w muzeum czyli ekspozycja dawnych narzędzi leczniczych

 

Wielu z nas nurtuje pytanie jak dawniej radzono sobie z różnymi dolegliwościami i jak wyglądała medycyna ludowa, dziedzina, w której racjonalne przesłanki koegzystują z myśleniem magicznym. Badacze zwracali uwagę, że terapia ludowa skupia w sobie wiedzę, wierzenia, cały pogląd na świat oraz praktyczne działania, aby zapewnić człowiekowi największe dobro, jakim jest zdrowie.

 

Korzenie medycyny ludowej tkwią częściowo w wierze w magiczne siły pewnych słów i rzeczy, częściowo w obserwacji właściwości leczniczych. O sposobach zapobiegania chorobom zwierząt i ludzi w naszym Regionie pisali między innymi: B. Stelmachowska, F. Lorentz, A. Fischer, B. Sychta.

 

Powszechną praktyką stosowaną przez całe średniowiecze było puszczanie sobie krwi dla zdrowia, szczególnie wiosną i jesienią. Ojcowie Kartuzi (zakon istniał tutaj do 1823 r.) najczęściej upuszczali krew w oktawę Wielkiejnocy, po św. Piotrze (29 czerwca), w drugim tygodniu października i zimą. Zabieg ten zakonnicy sprawiali sobie sami, chociaż nie wykluczone, że mógł go wykonywać sprowadzany z Gdańska cyrulik (fryzjer).

 

Obok rzadkiego stosowania leków i puszczania krwi powszechną praktyką było używanie ziół i roślin lekarskich. W tej dziedzinie także słynęli zakonnicy kartuzi, którzy uprawiali rośliny lekarskie i zioła w przyklasztornych ogrodach. Wprowadzili też do systematyki goździka kartuzka. Jeszcze na pocz. XX w. lekarze pracowali tylko w dużych miastach. Pomoc lekarska była bardzo kosztowna i korzystała z niej głównie ludność zamożna. W Kartuzach szpital powstał w latach 1853-1856. Placówka ta otrzymała własny statut, w którym jeden z artykułów informował, że „Szpital Powiatowy w Kartuzach przyjmuje jedynie osoby cierpiące na choroby uleczalne”. Stąd uboga ludność o pomoc zwracała się do znachorów, znachorek, żegnarek oraz wędrownych kramarzy.

 

Wiele schorzeń Kaszubi leczyli własnymi metodami. Służyły im do tego zioła poświęcone 15 sierpnia w Święto Matki Boskiej Zielnej. Sporządzano z nich herbatę, napary do kąpieli, okładów i do okadzania. Ponadto wierzyli w uzdrawiającą moc wody w strumykach i potokach w Wielką Sobotę Zmartwychwstania Pańskiego. Należało się w niej wykąpać lub obmyć twarz, jeśli ktoś miał kłopoty z cerą. Kaszubi, chorym na febrę podawali herbatę z ruty lub chrzan z maślanką do picia. Na kaszel stosowali sok z jarzębiny.

 

Kaszubi obarczali winą czarownice za większość ludzkich i zwierzęcych chorób. Czarownicą, wiedźmą w mniemaniu Kaszubów mogły być także te kobiety, które posiadały wiedzę tajemną, a więc taką, która pozwalała na wyleczenie wielu chorób. Wówczas taka osoba mogła zostać posądzona o uprawianie czarów. Znanych jest wiele legend, podań związanych z łysymi górami, a w faktografii udokumentowano procesy czarownic, podczas których poddawano oskarżone próbom pławienia. Pławienie, czyli wrzucanie oskarżonej do wody (jeśli utrzymuje się na powierzchni, niezbity dowód, że jest czarownicą) było często stosowane. Zgodnie z wierzeniami Kaszubów czarownice miały największą moc w wieczór świętojański. W tym dniu malowano na wszystkich drzwiach krzyże ze słomy. Krowom podawano wówczas dziegieć, który miał powodować utrzymanie ich mleczności. Zakładano też bydłu na szyję zielone gałązki klonu. Bydło wypędzane po raz pierwszy na pastwisko uderzano gałązkami wierzby, poświęconymi w Niedzielę Palmową.

 

Bardzo rozpowszechnionym poglądem, dotyczącym magicznego pochodzenia chorób, było przekonanie, że powoduje je złe spojrzenie, czyli rzucenie uroku.

 

Było tak i w przypadku nowonarodzonych dzieci oraz zwierząt. Przed złym urokiem miała chronić czerwona wstążeczka, którą zawieszano dziecku na rączce lub łóżeczku, zwierzętom np. na szyi. Jeśli kogoś zauroczono to urok mogła odwrócić tylko ta osoba, która go rzuciła.

 

Ważną rolę w wierzeniach na Kaszubach a także w całej Polsce odgrywał kołtun (sklejony pęk włosów na głowie powstały na skutek braku higieny lub niekorzystania ze szczotki bądź grzebienia. Niekiedy kołtun był zapuszczany celowo). Stare przesądy medyczne zabraniały obcinania kołtunów z obawy przed negatywnym wpływem na zdrowie (zaburzenia psychiczneślepota). Niekiedy był on traktowany jako choroba spowodowana przez krasnoludki - krosniata. Noszenie kołtuna miało tez chronić przed chorobami i diabłem. Najdłuższy zachowany kołtun znajduje się w Muzeum Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego, pochodzi z XIX w. i po rozwinięciu ma 1,5 m długości.

 

Do leczenia wszawicy Kaszubi używali nafty. Chore zęby wyrywał kowal, zaś tłuszczem niedźwiedzim zmieszanym z chlebem i pajęczyną robiono okłady na trudno gojące się rany. Tłuszcz psi dawano do picia ludziom chorym na gruźlicę, zaś kości zwierzęce znalezione na polu, służyły do usuwania poprzez pocieranie brodawek. Przy tym należało kość rzucić za siebie i nie oglądać się. Skóry z kotów używali chorzy na reumatyzm. Oprócz zabawnych metod leczniczych mało skutecznych istniały i takie, które przetrwały do dzisiaj.

 

Współcześnie to co zachowało się z medycyny ludowej to podawanie dzieciom, dorosłym kopru, a dokładnie herbatek koprowych mających działanie przeciwskurczowe przy zaburzeniach trawiennych. Należy nadmienić, że len a właściwie siemię lniane wykorzystywano w medycynie ludowej nie tylko dla zdrowia ale i urody. Podobnie skrzyp, a także uzyskiwany z brzozy sok. Poza tym do dzisiaj w pamięci Kaszubów zachowały się kuracje z liści babki lancetowatej na oparzenia, aby je ziębić i leczyć. Odczynianie uroków ma się u nas także nadzwyczaj dobrze, jak w wielu innych regionach Polski, w których większość społeczeństwa jest religijna. Wózek z przywiązaną do rączki czerwoną kokardką to częsty obrazek na polskich ( kaszubskich) ulicach.

 

 

 

Ludowe leczenie zwierząt domowych odbywało się głownie metodą upustu krwi. Wierzono, że upust krwi przyspiesza jej krążenie, którego dana choroba powoduje spowolnienie. Na ekspozycji w Muzeum Kaszubskim można zobaczyć:

 

  1. Przyrząd do upuszczania krwi, Łączyńska Huta

  2. Przyrząd do puszczania krwi

  3. Cęgi do wyrywania zębów i przycinania kłów u prosiąt